O wszystkich wtopach i nieporozumieniach organizacyjnych z pewnością już wiecie z wielu innych źródeł. Nie będę poruszał tego tematu, bo nie miałbym zupełnie nic nowego do dodania. Ja miałem to szczęście, że w kolejce stałem raptem godzinę i w bardzo miłym towarzystwie. Dzięki Stary Gracz, chłopakom z Loading, MKwadrat Podcast i kilku innym znajomym z banieczki podcastowo-blogowej czas minął szybko i w dobrym nastroju. Oczekiwanie umilił nam także Red Bull Polska, zapewniając zimne napoje, bo na teren zajezdni ochrona też nie chciała ich wpuścić. Współczuję natomiast szczególnie rodzicom z małymi dziećmi, którzy musieli stać w tym upale, a także wszystkim, którzy zagospodarowali weekend by wziąć udział w wydarzeniu a zostali odprawieni z kwitkiem. Gdybym był sam i miał przed sobą kilkaset osób, z pewnością także wróciłbym do hotelu.
Event jak zwykle uratowali ludzie, to oni od zawsze tworzą ten event. Szczęśliwcy, którym udało się dostać do środka, wystać swoje w skandalicznie długiej kolejce, w środku raczej byli zadowoleni. Dla mnie, i z resztą dla wielu, Pixel Heaven to jedyna okazja, aby spotkać się w większym gronie z ludźmi, z którymi na co dzień spędzam czas wyłącznie online. To również doskonała okazja do zawarcia nowych znajomości z osobami o podobnych zainteresowaniach (Kapsuła Czasu TC – mówię w szczególności o Was). W tej beczce dziegciu jednak była łyżka miodu, która nieco osłodziła rozgoryczenie.
Impreza w obecnej postaci raczej nie ma już racji bytu, co z resztą przyznał sam organizator. To już nie jest garażowe party dla grupki nerdów, którzy spotykają się pograć w stare gierki i pogadać przy piwie. Organizacja eventu też nie jest czymś, co jedna osoba da radę ogarnąć. Nie wiemy czy Pixel Heaven 2025 się odbędzie, ale szczerze mam nadzieję, że nie zniknie z mapy Warszawy na zawsze. Dzięki ludziom, którzy go tworzą – gościom i odwiedzającym, to wydarzenie ma dalej rację bytu.
Klisze ze zdjęciami już zaniosłem do wywołania, więc oczekujcie fotorelacji niebawem.