Archiwa tagu: 2003

Sonic Heroes #01

Sonic Heroes

30 grudnia 2003

Można powiedzieć, że 19 lat temu growe piekło (nie po raz pierwszy z resztą) zamarzło. 30 grudnia 2003 roku ukazał się Sonic Heroes. Niby nic nadzwyczajnego, ot kolejna odsłona flagowej platformówki Segi. Jednak była to pierwsza gra z niebieskim jeżem w roli głównej, która nie została wydana na stacjonarną konsolę Segi; scenariusz, który jeszcze kilka lat wcześniej wydawał się zupełnie niemożliwy.

Wszyscy pamiętamy, ewentualnie możemy przeczytać w znakomitej książce Blake’a J. Harissa, o wojnach konsolowych toczonych w latach 90-tych przez Nintendo i Segę, a także o roli jaką odegrał Sonic stając się maskotką korporacji z Tokio. Zgodnie z powiedzeniem „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”, wojnę ostatecznie wygrało Sony. Przełom XX i XXI wieku to na rynku konsol czas bezapelacyjnej dominacji PlayStation. Nintendo pogrążyło się w stagnacji na dobrych kilka lat, aż do premiery Wii. Sega natomiast porzuciła rynek sprzętu w 2001 roku, kończąc produkcję Dreamcasta, który nie wytrzymał konkurencji ze strony PlayStation 2.

Od tej pory właściciele Sonica stali się deweloperem third party, skupiającym się na produkcji gier na sprzęty innych producentów, w tym swych niedawnych wrogów: Nintendo i Sony. Ta decyzja z pewnością uratowała Segę. Korporacja uniknęła bankructwa i już w dwa lata po tej decyzji ponownie zaczęła generować zyski. Dziś jest właścicielem wielu cenionych franczyz, a my gracze możemy pobiegać niebieskim jeżem niezależnie od tego jaki sprzęt posiadamy w domu.

// screenshoty z serwisu MobyGames

Microsoft Flight Simulator 2004 #01

Microsoft Flight Simulator 2004

29 lipca 2003

Obecnie Microsoft to jeden z największych graczy na rynku gier wideo. Jednak dwie dekady temu, gdy firma z Redmond wchodziła na rynek ze swoim Xboxem, mało kto łączył ją z rozrywką. Owszem, miała w swoim portfolio takie tytuły jak Age of Empires, czy Microsoft Golf, ale w opinii szarego zjadacza chleba krojonego był to producent systemów operacyjnych i pakietów biurowych. Zaś jeśli chodzi o gry, to kojarzył się jedynie z uwielbianymi na poczcie i w administracji państwowej pasjansem i saperem. Myślę, że nawet dziś mało kto zdaje sobie sprawę, że jednym z najstarszych produktów Microsoftu, starszym nawet od wspomnianego Windowsa i Office’a a ustępująca wiekiem tylko DOSowi i kilku innym pomniejszym projektom, jest seria symulatorów lotu Microsoft Flight Simulator.

Do pierwszej części być może jeszcze kiedyś wrócimy, a dziś nadarza się okazja by wspomnieć trochę o wirtualnym lataniu, albowiem 19 lat temu ukazała się dziewiąta odsłona serii: Microsoft Flight Simulator 2004 o podtytule „A Century of Flight”. W początkowym okresie mojej kariery gracza symulatory lotów były moim ulubionym gatunkiem, ale z serią Microsoftu nigdy nie było mi po drodze. Od cywilnego relaksacyjnego latania wolałem lotnictwo wojskowe, zwłaszcza w wydaniu mistrzów gatunku w tamtych czasach – MicroProse. FS2004 był natomiast pierwszym tytułem, gdzie miałem okazje spróbować swoich sił za sterami maszyny nieco spokojniejszej niż uzbrojony po zęby naddźwiękowy myśliwiec. I niestety, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Latanie bez celu nie przypadło mi wówczas do gustu. Dopiero kolejna część serii: Flight Simulator X przyciągnęła mnie na dłużej, sprawiła, że zainwestowałem w porządnego joy’a z przepustnicą i doceniłem edukacyjną wartość symulatora od Microsoftu.

// screenshoty z serwisu MobyGames

EVE Online #01

EVE Online

6 maja 2003

19 lat temu mała, nikomu wówczas nieznana firma z Islandii wydała EVE Online – MMORPG, w którym zamiast chodzić z mieczem po krainach fantasy, wnikamy w świat sci-fi i zajmujemy miejsce za sterami statku kosmicznego podróżując po obszarze całego Wszechświata obejmującego ponad 7500 układów słonecznych. Wokół gry błyskawicznie powstała zorganizowana społeczność a sam tytuł na stałe wpisał się w historię elektronicznej rozgrywki. Po pierwsze, w 2012 roku jako jedna z 14 gier trafiła do ekspozycji w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku (obecnie lista liczy 23 tytuły).

Po drugie, EVE Online zdobyło kilka osiągnięć odnotowanych w Księdze Rekordów Guinnessa:

Nigdy nie miałem okazji zagrać w EVE Online, chociaż swego czasu namawiało mnie do tego, niezależnie od siebie, co najmniej trzech różnych znajomych. Jako biedny student nie byłem w stanie wysupłać tyle gotówki. by grać w tytuły wymagające opłacania abonamentu. Z tego samego powodu ominął mnie także World of Warcraft. Później, gdy gra przeszła na model free-to-play i jedynie zawartość premium stała się płatna, straciłem zupełnie zainteresowanie grami MMO, a w zasadzie w ogóle rozgrywką dla wielu graczy. Od kilku dobrych lat praktykuję styl gracza samotnika spędzającego czas w swojej jaskini nad tytułami single player. Nawet gdybym kiedyś znów nabrał chęci na multiplayer, to czasu by wniknąć w społeczność graczy EVE Online prawdopodobnie nie będę miał już nigdy.

// screenshoty ze sklepów Steam oraz Epic

Midnight Club II #01

Midnight Club II

8 kwietnia 2003

Obecnie Rockstar Games kojarzy się głównie z serią Grand Theft Auto, ewentualnie z Red Dead Redemption. Nieco starsi gracze z pewnością dodadzą do tej listy Maxa Payne’a oraz Manhunt. Mało kto jednak pamięta, że oprócz gier akcji, studio to tworzyło również gry wyścigowe pod szyldem Midnight Club. Druga odsłona tej serii obchodzi dziś 19 urodziny. Nie była to zła gra, w branżowej prasie otrzymała raczej pozytywne oceny, jednak rynku nie zawojowała i dziś mało kto już o niej pamięta. Zwłaszcza, że jakiś czas temu została wycofana ze Steama z powodu zakończenia licencji na wykorzystanie utworów ze ścieżki dźwiękowej, Ot, uroki cyfrowej dystrybucji.

Wydawałoby się, że przepis na sukces jest gwarantowany: otwarty świat, nocne uliczne wyścigi a potencjalni odbiorcy rozgrzani do czerwoności dwoma pierwszymi filmami sagi o Szybkich i Wściekłych. Co zatem poszło nie tak? Czasem nie wystarczy być dobrym, trzeba być najlepszym. I w tamtej chwili najlepsze okazało się Electronic Arts, które postanowiło nieco zmienić scenerię swojej serii Need for Speed i przenieść ją z malowniczych tras, po których ścigaliśmy się egzotycznymi super-samochodami w świat nielegalnych wyścigów po ulicach spowitego mrokiem Olympic City.

Wszystko to, a także brak licencji na prawdziwe samochody, brak tuningu mechanicznego samochodów i tylko bardzo ograniczone możliwości malowania pojazdów sprawiły, że wyścigi Rockstara sprzedały się znacznie słabiej niż propozycja konkurencji. I to pomimo faktu, że w Midnight Club II poruszamy się nie po jednym zmyślonym a po trzech prawdziwych miastach: Paryżu, Tokio i Los Angeles, w których bez problemu możemy odnaleźć charakterystyczne elementy architektury jak: Wieża Eiffela, Luwr, Tokyo Tower, czy wzgórza Hollywood.

// screenshoty z serwisu MobyGames

Unreal II: The Awakening #01

Unreal II: The Awakening

4 lutego 2003

19 lat temu ukazała się druga (i jak na razie ostatnia) część gry Unreal o podtytule The Awakening. O ile pierwsza część szturmem wdarła się na rynek, rywalizując z Quakiem 2 i Half-Lifem jak równy z równym, o tyle Unreal II zebrał raczej mieszane opinie. Osobiście, po tylu latach, mam jedynie mgliste wspomnienia związane z sequelem. Pożyczyłem płytę od któregoś ze znajomych, zainstalowałem, pograłem jeden, może dwa wieczory, odinstalowałem i oddałem.

Z tego co zdołałem przeczytać, początkowo w grze dostępny był jedynie tryb fabularny dla pojedynczego gracza. Multiplayer został dodany niemal rok później. Historia nie rzuca na kolana. Wcielamy się w postać Johna Daltona, byłego marines, który podczas patrolowania odległych sektorów kosmosu nagle znajduje się w centrum gwiezdnego konfliktu. Oprócz przetrwania (czytaj: wystrzelania wszystkich wrogów), nasz bohater musi skompletować antyczny artefakt. Czyli takie pitu-pitu, które przerabialiśmy już multum razy, nijak mające się do fabuły na przykład ponad 3 lata starszego Half-Life’a.

Nie jestem specjalistą od FPSów, ale mam wrażenie, że Unreal 2 musiał być faktycznie słaby, bo ukazał się w czasie, gdy w tym gatunku gier panował zastój na rynku, a mimo to świata nie zdołał zawojować. Po genialnym roku 1998 (nierzadko uważanym za najlepszy rok w historii gier wideo), ukazało się jeszcze kilka przyzwoitych strzelanin, ale dało się też odczuć odwrót od komputerów PC. Otrzymaliśmy oczywiście Quake’a 3, Return to Castle Wolfenstein, czy Unreal Tournament, ale jednocześnie jako konsolowe exclusive’y wyszły dwie części Medal of Honor na PlayStation, czy Halo na Xboxa. Dwie serie, które na długo zdefiniują kierunek w jakim podąży rynek FPSów, dopiero stawiały pierwsze kroki (Battlefield 1942), albo jeszcze się nie ukazały (Call of Duty).

// screenshoty z serwisu MobyGames oraz własne

Lionheart: Legacy of the Crusader #01

Lionheart: Legacy of the Crusader

13 sierpnia 2003

18 lat mija dziś od premiery Lionheart: Legacy of the Crusader, ostatniego (nie licząc konsolowego Baldur’s Gate Dark: Alliance II) RPGa wydanego przez Black Isle przed zamknięciem studia na początku XXI wieku. „Fallout w średniowieczu” – to określenie jakie utkwiło mi w pamięci z tamtych czasów. Znany z pierwszej gry Black Isle system SPECIAL (od nazwy głównych atrybutów postaci: Siła, Percepcja, Wytrzymałość, Charyzma, Inteligencja, Zwinność i Szczęście), ze sporą ilością umiejętności do rozwoju i perków do wybrania; przeniesiony z postnuklearnych pustkowi Ameryki Północnej w sam środek XVI-wiecznej Europy; alternatywny świat, nawiedzony przez magię i demony; do tego możliwość spotkania historycznych postaci, takich jak Da Vinci, Machiavelli, Galileusz, Shakespeare czy Cervantes… czy to mogło się nie udać?

Niestety tak. Największy problem Lionhearta to dość nierówny poziom trudności. Na początku wydaje się niezbyt wygórowany, by w którymś momencie wystrzelić w kosmos. Trzeba naprawdę dobrze zaplanować rozwój postaci i dobór umiejętności, gdyż w przeciwnym wypadku dość szybko trafia się na ścianę nie do przeskoczenia ani obejścia. W trakcie gry trafiałem na momenty, gdzie w obrębie jednej lokacji walka z wrogami przypominała hack 'n slasha w stylu Diablo, by dosłownie chwilę później mieć kłopoty z pojedynczymi wrogami wyciąganymi jeden po drugim z większej grupki.

Grze zarzucano również niespójność historyczną. Wymienieni wyżej NPCe nie mieli prawa się wszyscy razem spotkać w jednym miejscu, gdyż żyli w różnych okresach (przykładowo od śmierci Da Vinciego do narodzin Galileusza minęło niemal pół wieku). To jednak nie przeszkadza w rozgrywce, jest miłym smaczkiem. W przeciwieństwie do faktu, że (w moim odczuciu) gra jest po prostu nudna. Jestem wielkim fanem poprzednich pozycji sygnowanym logo Black Isle. Zarówno pierwszych Falloutów, jak i wszystkich adaptacji świata D&D. Pod względem fabularnym było lepiej (Planescape: Torment) lub gorzej (Icewind Dale), ale nie było aż tak źle jak w Lionheart. Patrząc na poradniki i solucje, z których pomocy korzystałem, w chwili obecnej jestem gdzieś za połową głównego wątku, ale dalej tak do końca nie wiem co się dzieje i co jest moim celem. W Baldur’s Gate też mieliśmy za zadanie biegać po lochach, szukać zaginionych postaci, czy przedmiotów, jednak tam (mimo 5 lat dzielących te dwa RPGi) były one zdecydowanie bardziej zróżnicowane i jasno określone.

Może to moja subiektywna ocena, ale sądząc po opiniach, z jakimi spotkałem się zarówno w dzisiejszych serwisach, jak i w growej prasie sprzed kilkunastu lat, moje odczucia nie są odosobnione. Nie zrozumcie mnie źle, Lionheart nie jest grą złą. To raczej średniak, który jest dość specyficzny, przez co może przypaść do gustu bardzo wąskiemu gronu odbiorców.

// screenshoty własne z wersji dostępnej na GOGu