Osiemnastkę kończy dziś GTA: Liberty City Stories, drugi spin-off jednej z najpopularniejszych serii gier, stworzony pierwotnie z myślą o przenośnej konsoli Sony PlayStation Portable. Później tytuł został przeportowany także na PlayStation 2. Akcja gry toczy się w znanym z dużego GTA fikcyjnym Miami a wydarzenia obejmują okres dwóch lat przed tymi z Grand Theft Auto: Vice City. Tytuł co prawda nie pobił wyników sprzedaży Liberty City Stories, ale i tak okazał się ogromnym sukcesem komercyjnym. Samej wersji PSP sprzedano około 4,5 miliona egzemplarzy, co sprawiło, że gra zajmuje czwarte miejsce na liście najlepiej sprzedających się tytułów na tę platformę.
Podobnie jak poprzednie „małe GTA”, Vice City Stories ograłem od deski do deski: główny wątek, misje poboczne, znajdźki – całość ukończona na 100%. Gry na zawsze będą mi się kojarzyć z okresem studiów, kiedy dość często zmieniałem miejsce zamieszkania, nie miałem żadnego stacjonarnego sprzętu, przez co PSP było moją główną platformą do grania. W Vice City oraz Liberty City spędziłem w sumie grubo ponad setkę godzin, co z pewnością było najwyższym wynikiem spośród wszystkich tytułów, jakie ogrywałem na pierwszej kieszonsolce Sony.
20 lat temu posiadacze PlayStation 2 otrzymali Grand Theft Auto: San Andreas, piątą główną część serii gier akcji od Rockstar Games. Tym razem akcja toczy się w fikcyjnym stanie San Andreas, wzorowanym na Kalifornii i Nevadzie, obejmującym trzy główne miasta inspirowane rzeczywistymi lokalizacjami: Los Santos (Los Angeles), San Fierro (San Francisco) i Las Venturas (Las Vegas).
Gracz wciela się w postać Carla “CJ” Johnsona, który wraca do Los Santos po pięcioletniej nieobecności, by uczestniczyć w pogrzebie swojej matki. Wkrótce odkrywa, że jego dawni przyjaciele i rodzina wplątali się w konflikty gangów i korupcję. CJ ponownie zanurza się w życie przestępcze, aby odbudować dawną potęgę gangu Grove Street Families, zemścić się na tych, którzy zdradzili jego rodzinę, oraz odzyskać władzę i respekt na dzielni.
Podobnie jak poprzednie części GTA, San Andreas oferuje pełną swobodę w eksploracji otwartego świata, jednak jest od nich zdecydowanie większy. Gracz może swobodnie poruszać się po trzech miastach, a także odkrywać obszary między nimi: tereny wiejskie, góry, pustynie i jeziora, eksplorując ogromny teren pełen misji, aktywności pobocznych i ukrytych sekretów. Jednym z kluczowych elementów gry jest walka między gangami. Gracz może rekrutować ziomeczków do swojej ekipy, aby walczyć o terytorium i prowadzić wojny z innymi grupami przestępczymi.
Absolutną nowością jest natomiast rozbudowana personalizacja postaci. Twórcy udostępnili możliwość modyfikowania wyglądu bohatera poprzez zakup ubrań, zmianę fryzury czy wykonanie tatuaży. CJ rozwija także swoje umiejętności w trakcie gry: od lepszego posługiwania się bronią, poprzez sprawniejsze prowadzenie pojazdów, pływanie, aż po walkę wręcz. Może również pracować nad zwiększeniem swojej siły i kondycji podczas wizyt na siłowni.
W mojej ocenie, San Andreas to najlepsza część serii Grand Theft Auto, przynajmniej jeśli chodzi o wrażenie, jakie sprawiała, oraz o możliwości i rozrywkę, jaką była w stanie zaoferować w czasie swojej premiery. Wiadomo, że wspomnienia z czasem nabierają „rozdzielczości Ultra HD”, więc uruchamiając grę dzisiaj, mój odbiór mógłby być zgoła inny. Ale tak dobrze, jak przy San Andreas dwie dekady temu nie bawiłem się ani przy GTA IV, ani nawet przy GTA V przed odpowiednio piętnastoma i dziesięcioma laty.
// screenshoty ze sklepów Steam i Xbox, tapety od Rockstar Games
Dokładnie ćwierć wieku temu, równolegle na platformach PC i PlayStation (później powstał także port na Dreamcasta) ukazała się druga część jednej z najbardziej znanych obecnie serii gier wideo. Grand Theft Auto 2, stworzone przez DMA Design i wydane przez Rockstar Games to kontynuacja jedynki, zachowująca wiele jej elementów, ale wprowadzająca także liczne nowości. Akcja GTA 2 toczy się w fikcyjnym, futurystycznym mieście Anywhere City, gdzie gracz wciela się w postać Claude’a Speeda, którego celem jest zdobycie sławy i pieniędzy poprzez wykonywanie zadań dla różnych gangów. Miasto podzielono na trzy dzielnice, a każdą z nich kontrolują różne grupy przestępcze: Yakuza, korporacja Zaibatsu, rosyjska mafia, Loonies, Rednecks czy też Hare Krishna.
Rozgrywka, podobnie jak w pierwszej części, odbywa się w rzucie z góry, a gracz ma dużą swobodę działania. Może bez ograniczeń przemieszczać się po mieście, kraść samochody, wykonywać misje dla poszczególnych stron lub wchodzić w konflikt z policją. Nowością jest bardziej rozwinięty system frakcji. Każdy gang ma swoją siedzibę, misje i unikalny styl działania. Gracz może pracować dla różnych grup, ale musi dbać o relacje, ponieważ zbytnia pomoc dla jednego gangu może wywołać wrogość u innego. W miarę postępów w grze i wykonywania misji, gracz zdobywa respekt, co odblokowuje bardziej wymagające i lukratywne zadania. Twórcy udostępnili więcej rodzajów broni, od pistoletów po wyrzutnie rakiet, a także większy wybór pojazdów, w tym samochody policyjne, ciężarówki i futurystyczne wehikuły.
Grafika została znacznie ulepszona względem pierwszego GTA. Miasto jest bardziej szczegółowe, a animacje postaci i pojazdów są płynniejsze. Dodano także dynamiczny system dnia i nocy, co wpływa na ruch uliczny i zachowanie NPC-ów. Znajdziemy tu też charakterystyczną dla serii muzykę, emitowaną przez różne stacje radiowe, a także dopracowane efekty dźwiękowe, które towarzyszą wydarzeniom na ekranie, takim jak pościgi czy eksplozje. Udoskonalono również tryb multiplayer, wprowadzając nowe rodzaje rozgrywki i więcej map dla wieloosobowych potyczek.
// screenshoty ze sklepu Steam oraz serwisu MobyGames
Osiemnastkę kończy dziś GTA: Liberty City Stories, spin-off jednej z najpopularniejszych serii gier, stworzony pierwotnie z myślą o przenośnej konsoli Sony PlayStation Portable. Później tytuł został przeportowany także na: PlayStation 2, iOS i Androida. Akcja gry toczy się w znanym z GTA III mieście Liberty City (fikcyjnym Nowym Jorku) a wydarzenia obejmują okres na kilka lat przed tymi z trójki. Liberty City Stories okazało się ogromnym sukcesem zarówno komercyjnym, jak i wśród krytyków. Samej wersji PSP sprzedano około 8 milionów egzemplarzy, co sprawiło, że gra zajmuje pierwsze miejsce na liście najlepiej sprzedających się tytułów na tę platformę.
Dla mnie dzisiejszy jubilat to przede wszystkim pierwsze GTA, które przeszedłem od deski do deski: główny wątek, misje poboczne, znajdźki – całość ukończona na 100%. Gra do końca życia będzie mi się kojarzyć z okresem studiów, kiedy dość często zmieniałem miejsce zamieszkania, nie miałem żadnego stacjonarnego sprzętu, przez co PSP było moją główną platformą do grania. Dobre kilkadziesiąt godzin, które spędziłem w Liberty City z pewnością było najwyższym wynikiem spośród wszystkich tytułów, jakie ogrywałem na pierwszej kieszonsolce Sony.
10 lat temu wystartowało Grand Theft Auto Online. Początkowo był to po prostu tryb multiplayer do Grand Theft Auto V (o którym wspominałem dwa tygodnie temu). Z czasem usługa rozrosła się do takich rozmiarów, że obecnie stała się motorem napędowym Rockstar Games, przynosząc firmie stały dochód z abonamentu oraz ze sprzedaży wirtualnej waluty, obecnie już na trzecią generację konsol z kolei. Co więcej, od jakiegoś czasu można w sklepach cyfrowych kupić samo GTA Online jako oddzielny produkt, bez trybu fabularnego piątki.
// screenshoty ze Steama, grafiki z oficjalnej strony Rockstar Games
10 lat to z jednej strony szmat czasu. Z drugiej jednak, wydaje się jakby to było wczoraj… Dokładnie dekadę temu na naszych konsolach Xbox 360 i PlayStation 3 zagościło Grand Theft Auto V. Brałem udział w wielu dyskusjach na temat serii GTA i z tego co zauważyłem, fani dzielą się na dwa obozy: jedni wielbią czwórkę, dla innych była ona krokiem wstecz w stosunku do San Andreas i dopiero przy piątce Rockstar Games zrehabilitowało się i wydało grę, która zaspokoiła ich oczekiwania. Ja należę zdecydowanie do tych drugich. Swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi Grand Theft Auto IV dzieliłem się już przy okazji 14 rocznicy premiery.
Piątka natomiast trafiła idealnie w mój gust. Ogromna i różnorodna mapa, mnóstwo pobocznych misji i te momenty z głównego wątku, które już na zawsze zostają w pamięci gracza. Mam na myśli konkretnie dwie misje: „Marriage Counseling” w której przy użyciu pickupa demolujemy dom zbudowany na wzgórzach oraz „By the Book”, gdzie musimy wydobyć informacje od więźnia torturując go w najrozmaitszy sposób. Szczerze przyznam, że żaden z takich fragmentów czwórki nie utkwił mi w pamięci. Poza tym, wprowadzenie trzech bohaterów, zamiast jednego protagonisty, był w moim guście totalnym strzałem w dziesiątkę. Możliwość przełączania postaci w dowolnym momencie plus trzy, jakże odmienne, historie bohaterów to dla mnie jeden z największych atutów dzisiejszego jubilata.
Dziś Grand Theft Auto V to przede wszystkim GTA Online, na którym Rockstar trzepie niesamowitą kasiorę sprzedając wirtualną walutę. Tryb multiplayer, kiedyś będący jedynie dodatkiem (zadebiutował 2 tygodnie po premierze), dziś jest dostępny jako oddzielny produkt w sklepach Sony i Microsoft na najnowszą generację konsol. Złośliwi gracze wypominają Rockstar Games, że zamiast zrobić coś nowego i wydać wreszcie szóstą część GTA, nic tylko odgrzewają kotleta na trzecią już generację konsol z kolei. Z jednej strony mają rację, ale z drugiej… kiedyś Todd Howard z Bethesdy wypowiedział znamienne słowa odnośnie Skyrima: „Jeśli chcecie, byśmy przestali wydawać porty na kolejne sprzęty, przestańcie je kupować”. I te słowa idealnie pasują do GTA V.
// screenshoty ze Steama, grafiki z oficjalnej strony Rockstar Games
Podobno w życiu każdego gracza przychodzi taki moment, że mówi „no more pre-orders” – dość kupowania kota w worku i zamwiania gier przed premierą. Ja nauczyłem się tego dokładnie 14 lat temu a grą, która to sprawiła było GTA IV. W swym postanowieniu wytrwałem do dziś, nie licząc dosłownie kilku limitowanych edycji kolekcjonerskich, które i tak kupuje się bardziej dla dodatków niż dla samej gry.
29 kwietnia 2008 roku premierę miała szósta (a wliczając spin-offy i samodzielne dodatki jedenasta) część najpopularniejszej serii gier od Rockstar: Grand Theft Auto IV. Byłem wtedy świeżo-upieczonym posiadaczem Xboxa 360, a tuż przed zakupem konsoli Microsoftu napaliłem się na nową część GTA przechodząc na PSP Liberty City i Vice City Stories. Moje emocje i oczekiwania wobec nowej produkcji sięgały zenitu. Grę oczywiście zamówiłem jak tylko otworzono przedsprzedaż. Zakup z najbardziej priorytetową wysyłką, by zagrać jeszcze w dniu premiery. Zapewne znacie to uczucie!
Niestety, im bardziej pompuje się balonik, z tym większym hukiem pęka w razie najmniejszego potknięcia. Dokładnie to przydarzyło się większości graczy całkiem niedawno w przypadku naszego rodzimego Cyberpunka 2077 i dokładnie to ja odczułem już dawno temu uruchamiając Grand Theft Auto IV. Nie zrozumcie mnie źle, nie uważam dzisiejszego jubilata za złą grę. Fabularnie historia Niko Bellicia przypadła mi do gustu, w porównaniu z protagonistami poprzednich odsłon jest bardziej wyrazistą postacią, ma swój niepowtarzalny charakter i styl bycia. Również grafika i płynność animacji zapierała dech w piersiach. Pod tym względem spora część graczy wyrobiła sobie złą opinię w oparciu o słabo zoptymalizowany port na PC, ale na X360 wszystko działało tip-top, przynajmniej jak na realia tamtych czasów.
Co zatem poszło nie tak? Patrząc na rankingi ocen i sprzedaży odpowiedź powinna brzmieć: NIC! W serwisie Metacritic GTA IV okupuje pierwsze miejsce najlepszych gier wydanych zarówno na PlayStation 3, jak i na Xbox 360. Nie mogę się z tym zgodzić i zdaję sobie sprawę, że moja opinia nie jest zbyt popularna. Przede wszystkim nie podoba mi się to, co w grze uważam za najważniejsze – gameplay. Misje głównego wątku były dla mnie zbyt mało różnorodne i szybko się nudziły. Większość opierała się na schemacie: zlokalizuj kogoś, śledź go jakiś czas pozostając niezauważonym a potem go zlikwiduj. Również misje poboczne były jakieś takie nijakie. Żadna z nich nie zapadła mi na dłużej w pamięci, mimo że niektóre questy z San Andreas, czy też Vice City pamiętam do dzisiaj. A już czarę goryczy przelał brak zadań do wykonania po zajęciu miejsca za kierownicą taksówki, ambulansu, czy też wozu strażackiego. Również misje Vigilante, w których nasz bohater stawał się stróżem prawa zostały zmodyfikowane i dostęp do nich nie był tak intuicyjny, jak w poprzednich częściach.
Pamiętam również bardzo uciążliwy model jazdy samochodem. Pojazdy zachowywały się dziwnie i ciężko było je opanować, zwłaszcza jeśli ktoś był przyzwyczajony do poprzednich części GTA, albo innych zręcznościowych gier samochodowych. Szczególnie irytujące było to w trakcie wyścigów. Praca kamery także pozostawała wiele do życzenia i musiałem cały czas trzymać jednego analoga lekko wychylonego, bo w przeciwnym razie drogę było widać ledwo na kilkanaście metrów w przód. Możliwe, że winę po części ponosi tutaj konsolowe sterowanie padem i w kombinacji klawiatura+mysz działało to lepiejm, ale wersji pod Windows nie miałem okazji wypróbować.
Wpis wyszedł całkiem pokaźnych rozmiarów, chyba najdłuższy w historii bloga. Gratuluję, jeśli ktoś doszedł do końca. Miło by było zwieńczyć go własnymi screenshotami, ale jakoś zupełnie nie chce mi się wracać do tego tytułu. Dlatego załączam galerię oficjalnych obrazków z oficjalnej strony Rockstar Games oraz ze Steama. A już na sam koniec, żeby tak nie hejtować Rockstara dodam, że w moich oczach zrehabilitowali się w 100% wydając 2 lata później Red Dead Redemption. Tę właśnie grę uważam za najlepszą produkcję dostępną na konsole siódmej generacji, ale to już temat na inną okazję.