Ćwierć wieku kończy dziś seria Postal. Tego dnia, w 1997 roku ukazała się pierwsza część będąca, w przeciwieństwie do trzech kolejnych odsłon, nie FPSem ani TPP, a strzelanką z widokiem izometrycznym. Niemal od razu stała się ulubioną pozycją nie tyle graczy, co wszelkich organizacji walczących z grami wideo i uważających je za źródło całego zła na naszej planecie. Może i nawet częściowo mieli racje, bo w pierwszym Postalu nie chodzi o nic innego, jak o wyeliminowanie z kolejnych planszy jak największej ilości żywych istot.
Jako główny bohater, Postal Dude, udajemy się w różne miejsca z typowo amerykańskiego krajobrazu: park przyczep campingowych, farma, baza wojskowa i tam dokonujemy masakry bogu ducha winnych ludzi. W pierwotnej wersji, zwieńczeniem wszystkich poziomów była szkoła podstawowa. I pomimo faktu, że wszystkie bronie okazywały się być zupełnie nieszkodliwe dla dzieci, a nasz bohater ostatecznie kończył w psychiatryku, producent zadecydował o usunięciu tego etapu w kolejnych wersjach gry.
Z ciekawostek, obecnie Postal nie tylko jest dystrbuowany jako freeware (można go pobrać za darmo z GOGa lub Steama), ale także kod gry został upubliczniony przez studio Running With Scissors. Deweloperzy zapowiedzieli to w 2015 roku, stawiając warunek, że ktoś obieca napisać port gry na Dreamcasta. Twórcy Postala słowa dotrzymali rok później a wyzwania podjęło się studio WAVE Game Studios. Na premierę musieliśmy trochę poczekać, ale w czerwcu tego roku prace zostały ukończone i po 25 latach od premiery pierwotnej wersji retromaniacy trzymający jeszcze na strychach ostatnią konsolę Segi mogą odpalić na swym sprzęcie świeżutkiego GD-ROMa z nowym-starym Postalem.
// screenshoty i concept arty z oficjalnej strony Running With Scissors
Jakby na zaprzeczenie moich słów z poprzedniego wpisu, że okres wakacji szkolnych to tak zwany okres ogórkowy, gdzie trudno o jakieś znaczące wydarzenie w branży gier, dziś obchodzimy 23 rocznicę premiery jednej z najwyżej ocenianych gier w historii. SoulCalibur, ze średnią ocen 98 w serwisie Metacritic, to ścisłe TOP5 wszech czasów i jednocześnie najlepsze mordobicie w tym zestawieniu. Wielokrotnie nagradzana tytułami gry roku, wielokrotnie umieszczana na listach „TOP X Games of All Time”, początkowo ukazała się „na automatach” w salonach gier arcade, by później stać się system-sellerem Segi Dreamcast.
Osobiście z SoulCaliburem po raz pierwszy spotkałem się w czasie wakacji w 1999 roku. Przebywałem wówczas na koloniach pod Bratysławą, a jedną z głównych atrakcji była wycieczka do Wiednia i wizyta w tamtejszym lunaparku na Praterze. Wszelkie karuzele, samochodziki, ani nawet kolejki górskie nie leżały w kręgu zainteresowań zbuntowanego szesnastolatka. Zamiast tego udaliśmy się kolegą do salonu gier. W dzieciństwie raczej nie byłem stałym bywalcem naszych swojskich mordowni, mieszczących się w wozach Drzymały, gdzie, przynajmniej w mojej okolicy, łatwiej było dostać w zęby i stracić żetony, niż w cokolwiek na poważnie zagrać. To, co ujrzałem w austriackiej stolicy, to była zupełnie inna jakość. Chyba nie skłamię, gdy powiem, że pierwszy raz wtedy ujrzałem tyle lśniących nowością maszyn, a każda z nich była inna, każda w charakterystycznym malowaniu tak, że z daleka było widać co to za gra, a nie tylko po zerknięciu we wbudowany telewizor.
Doskonale pamiętam, że przepuściliśmy wtedy całe kieszonkowe (a mieliśmy po 200 może 300 szylingów, czyli mniej więcej równowartość banknotu z Jagiełłą). Automatów do grania było całe mnóstwo, ale najbardziej w pamięci utkwiły mi trzy pozycje, dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie mocno związane z Segą: dwie własne produkcje: Sega Rally i House of the Dead 2, oraz właśnie SoulCalibur. Jedna gra kosztowała 10 lub (te lepsze) 20 szylingów, więc nietrudno się domyśleć, że dosyć szybko opróżniliśmy kieszenie. Głodni, spragnieni, nie mając już grosza na butelkę wody, czy drobną przekąskę spędziliśmy resztę wolnego czasu patrząc jak inni grają. Obaj mieliśmy wątpliwości, czy rodzice na pewno chceli, abyśmy tak wydali pieniądze. Jednak po latach stwierdzam, że było warto. Te wspomnienia zostają już na całe życie.
Po powrocie do kraju zacząłem wertować posiadane czasopisma, by dowiedzieć się czegoś więcej o SoulCaliburze, a że byłem wówczas szczęśliwym posiadaczem PSXa, szybko wszedłem w posiadanie prequela: Soul Blade. Mając na uwadze, że gra została opublikowana przez Namco, a więc wydawcę jednoznaczenie kojarzonym w tamtych czasach z konsolą Sony (serie: Tekken, Ridge Racer, Time Crisis), z niecierpliwością wyczekiwałem informacji o porcie SoulCalibura na szaraka. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie dość, że nie zostanie on wydany na pierwsze PlayStation, to jeszcze Namco zostało podkupione przez konkurencję i SoulCalibur stał się exclusivem ich nowej konsoli. Z czasem zapomniałem o tym tytule na dobre 20 lat i dopiero teraz, przy okazji rocznicy, miałem okazję do niej powrócić. Z ręką na sercu przyznaję, że gra nie straciła nic ze swej pierwotnej grywalności. Bijatyki nigdy nie były moim ulubionym gatunkiem, a jednak wciągnąłem się porządnie na dwa weekendy i to pomimo faktu, iż grałem sam vs AI. Z przyjemnością zobaczyłbym jakiś remaster z polepszoną grafiką, wydany na dzisiejsze konsole. Istnieje co prawda możliwość odpalenia go na nowych Xboksach, ale jest to stary port, jeszcze z czasów trzystasześćdziesiątki i niedostępny poza konsolami Microsoftu.
// screenshoty własne z wersji na Dreamcasta uruchomionej za pomocą emulatora Redream