Mniej więcej 40 lat temu miała swój początek seria Bomberman. Pierwsza część ukazała się w lipcu 1983 roku na japońskie 8-bitowce (m.in MSX, Fujitsu FM-7, NEC PC-88 i Sharp X1) dzięki firmie Hudson Soft Company Ltd. Ta odsłona trafiła także do Europy – na komputerach ZX Spectrum została wydana pod tytułem Eric and the Floaters. W Polsce największą popularność zdobył Bomberman z 1990 roku, który na Amidze, Atari ST i pod DOSem ukazał się jako Dyna Blaster. Dziś marka jest w rękach Konami a najnowsza część Super Bomberman R 2 została zapowiedziana na wrzesień i ukaże się na wszystkie główne platformy.
Pół wieku temu Atari wypuściło swój drugi po Pongu automat arcade. Tym razem gra polegała na kierowaniu statkiem kosmicznym i omijaniu nadlatujących asteroid. Zadaniem graczy było dotarcie do górnej krawędzi ekranu zanim zrobi to siedzący obok przeciwnik. Poruszać się można było jedynie w kierunku pionowym a po kolizji z kosmicznymi skałami cały postęp szedł na marne i należało ponownie zacząć z dołu planszy. Space Race zapisał się w historii jako pierwsza gra wyścigowa a także pierwsza, której celem było przemieszczanie się przy jednoczesnym unikaniu nadlatujących przeszkód.
// screenshoty z Wikipedii oraz z serwisu MobyGames
40 lat temu w Japonii zadebiutował Famicom. Pierwsza konsola stacjonarna od Nintendo, na zachodzie znana jako NES. Z ponad 60 milionami egzemplarzy (i z pewnością co najmniej drugim tyle nieoficjalnych klonów) do dziś zajmuje miejsce w Top 10 najlepiej sprzedających się konsol w historii. Wynik ten z pewnością pomógł osiągnąć niezwykle długi okres produkcji. Famicom zjeżdżał z taśm japońskich fabryk przez ponad 20 lat – ostatni egzemplarz złożono we wrześniu 2003. W tym czasie na całym świecie na dobre zadomowiło się PlayStation 2 a w Microsofcie pełną parą szły prace nad Xboksem 360.
O Famicomie, NESie, ich oficjalnych i nieoficjalnych kopiach, a także o grach na te wszystkie konsole napisano niezliczoną ilość artykułów a nawet książek. Dlatego, żeby się zbytnio nie powtarzać, ograniczę się do kilku ciekawostek. Ale nim to nastąpi, muszę zrobić drobną dygresję. Podczas ostatniego Pixel Heaven poznałem Dana Wooda, przesympatycznego brytyjczyka, który wraz z kolegami: Ravim Abbottem i Joem Foxem prowadzi podcast The Retro Hour. Ponieważ przesłuchałem już chyba wszystko z polskiego growego półświatka podcastowego, zacząłem nadrabiać odcinki zza Kanału La Manche. A trochę ich jest, bo wyspiarze nagrywają nieprzerwanie, co tydzień od 2016 roku. A co najważniejsze, tematyka retro rzadko kiedy się dezaktualizuje.
Gorąco polecam każdemu, jeśli tylko mowa Szekspira nie jest przeszkodą. Chłopaki mają przyjemne, radiowe głosy i w każdym odcinku wyciągają z różnych zakamarków internetu naprawdę ciekawe rzeczy. W 25-tym epizodzie pojawiło się kilka informacji dotyczących NESa przy okazji tego, że ktoś na Reddicie wygrzebał zdjęcie z młodości amerykańskiego rapera Nas, który w swoim pokoju miał konsolę Nintendo, wraz z robotem R.O.B. Dan i Ravi zauważyli, że Famicom wprowadził wiele rozwiązań, z których część przetrwała do dziś i co więcej, stała się standardem. Była to pierwsza konsola, której kontrolery zawierały D-Pada. Zapper natomiast to pierwszy lightgun, którego mogliśmy używać w zaciszu domowym. Wcześniej gry tego typu dostępne były wyłącznie w salonach gier.
Wracając natomiast do robota, R.O.B. czyli Robotic Operating Buddy był akcesorium do konsoli, wykorzystującym tę samą technologię co pistolety świetlne. W sumie powstały aż dwie gry dla Roba: Gyromite i Stack-Up. Jednak nie to było najważniejsze. Pamiętajmy, że 40 lat temu w Stanach Zjednoczonych wydarzył się wielki kryzys gier wideo. Wartość rynku w ciągu 2-3 lat spadła o 97%. Zapaść co prawda nie dotknęła w większym stopniu Japonii, ale wydarzenia po drugiej stronie Pacyfiku zdecydowanie blokowały Nintendo przed rozwojem. Amerykanie nie byli już zainteresowani graniem i niezwykle sceptycznie podchodzili do wszelkich nowinek związanych z tą rozrywką. Wtedy ktoś w biurze w Kyoto wpadł na pomysł, by R.O.B. był sprzedawany jako zabawka, do której NES miał być tylko dodatkiem. Dwa istniejące tytuły wykorzystujące Roba szybko się nudziły, więc dzieciaki wkrótce zaczęły się domagać nowych gier.
Robot niebawem został po cichu wycofany ze sprzedaży i w ogóle zaprzestano jego produkcji. Pozostała po nim jednak spora baza posiadaczy konsol, którzy na nowo zaczęli wykazywać zainteresowanie grami. Dzięki tej genialnej zagrywce Nintendo, R.O.B. często bywa nazywany koniem trojańskim marketingu. Mimo iż nie doczekaliśmy żadnej nowej wersji robota, często pojawia się on jako cameo lub grywalna postać w wielu grach od Nintendo.
// źródła zdjęć i ewentualne licencje po kliknięciu w szczegóły obrazka
30 lat temu ukazał się Super Mario All-Stars na konsolę Super Nintendo (a właściwie na Super Famicom, gdyż tego dnia premiera miała miejsce w Japonii). Cartridge zawierał coś, co dzisiaj nazwalibyśmy remasterem wszystkich gier Super Mario wydanych na NESa:
Super Mario Bros.
Super Mario Bros.: The Lost Levels (w Japonii wydane jako Super Mario Bros. 2)
Super Mario Bros. 2 (w Japonii wydane jako Super Mario USA)
Super Mario Bros. 3
Każda z części przygód braci hydraulików zawierała dokładnie to samo, jeśli chodzi o rozgrywkę, ten sam zestaw poziomów do przejścia. Jednak ulepszono w nich grafikę i dźwięk, jak również dodano opcję zapisu stanu gry.
10 lat temu ukazała się Dota 2, gra bez której ciężko byłoby dziś wyobrazić sobie scenę esportową. Co prawda pod względem ilości turniejów, graczy biorących w nich udział, czy też liczby oglądających zmagania zawodników, dzisiejszy jubilat ustępuje takim tytułom jak League of Legends, Fortnite, Valorant a nawet poczciwemu Counter-Strike’owi. Jednak Dota 2 zdecydowanie przoduje pod względem puli nagród w organizowanych wydarzeniach. Do niej należy także rekord wysokości wygranych w pojedynczym turnieju – w trakcie odbywającego się w październiku 2021 roku w Rumunii „The International 10” zawodnicy wrócili do domów z ponad 40 milionami dolarów. Co ciekawe, według portalu escharts.com gromadzącego wszelkie esportowe statystyki, zaledwie sześciu innym grom udało się zaoferować uczestnikom większą kwotę w sumie we wszystkich turniejach zorganizowanych w historii.
// screenshoty ze sklepu Steam, tapety z oficjalnej strony dota2.com
25 lat temu miała miejsce premiera platformówki Heart of Darkness. Gra od paryskiego dewelopera Amazing Studio, której powstanie nadzorował sam Éric Chahi, twórca kultowego Another World. Z samej gry niewiele pamiętam, ale wiem, że rodziła się długo i w wielkich bólach. Zanim otrzymaliśmy Duke Nukem Forever, to właśnie Heart of Darkness było synonimem tytułu od dawna zapowiadanego, którego premierę wielokrotnie przekładano i który wydawało się, że nigdy się nie ukaże. A gdy już ujrzał światło dzienne, okazało się, że jest spóźniony o co najmniej kilka lat, przez co zarówno w prasie, jak i wśród graczy otrzymywał oceny delikatnie mówiąc średnie.
Zaledwie przedwczoraj pisałem o dwudziestej rocznicy premiery dodatku The Frozen Throne do WarCrafta III. Nie sposób zatem nie wspomnieć o podstawowej wersji gey, która na sklepowe półki trafiła dokładnie 21 lat temu, a więc niemal równy rok przed rozszerzeniem. Po wojnie ludzi z orkami zakończonej zniszczeniem Mrocznego Portalu, czego świadkami byliśmy w grze WarCraft II: Tides of Darkness, pozostali przy życiu orkowie zostali umieszczeni w obozach internowania. Fabuła trzeciej części rozpoczyna się w momencie gdy nowy przywódca Hordy wyzywala swych pobratymców, po czym wszyscy wyruszają przez morze na nowy kontynent. W międzyczasie ludzi zaczyna dotykać tajemnicza plaga zamieniająca zakażonych w nieumarłych.
Oprócz znanych już wcześniej ras ludzi i orków dostajemy do dyspozycji nieumarłych oraz nocne elfy. Z wielu innych nowych elementów rozgrywki wprowadzonych w trójce dość istotnym było wprowadzenie elementów RPG. Naszym przygodom towarzyszą bohaterowie – bardzo silne jednostki, które rozwijamy w trakcie rozgrywki i które przechodzą z nami przez kolejne etapy kampanii. Oprócz tego, jak w każdej grze role-playing, możemy szkolić ich w różnych umiejętnościach i wyposażyć w elementy ekwipunku. WarCraft III to absolutna klasyka gatunku RTS, chociaż dziś jego legenda została nieco naruszona dość kontrowersyjnym remakiem WarCraft III: Reforged.
// screenshoty i tapety dostępne niegdyś na stronie Blizzarda
20 lat temu otrzymaliśmy dodatek The Frozen Throne do jednej z najsłynniejszych strategii czasu rzeczywistego – WarCraft III od studia Blizzard. Rozszerzenie zawierało dokładnie to czego każdy fan podstawowej wersji gry mógł oczekiwać: nowe kampanie dla pojedynczego gracza, nowych bohaterów, jednostki i budynki dla każdej z ras, nowych bohaterów neutralnych, jak również liczne usprawnienia rozgrywki zarówno dla trybów single, jak i multiplayer. Fabularnie The Frozen Throne kontynuował wydarzenia z oryginalnej gry, ale dodawał również nowe wątki, który zwieńczenie znalazło się w kolejnej grze Blizzarda – MMORPGu World of Warcraft.
Obecnie Microsoft to jeden z największych graczy na rynku gier wideo. Jednak dwie dekady temu, gdy firma z Redmond wchodziła na rynek ze swoim Xboxem, mało kto łączył ją z rozrywką. Owszem, miała w swoim portfolio takie tytuły jak Age of Empires, czy Microsoft Golf, ale w opinii szarego zjadacza chleba krojonego był to producent systemów operacyjnych i pakietów biurowych. Zaś jeśli chodzi o gry, to kojarzył się jedynie z uwielbianymi na poczcie i w administracji państwowej pasjansem i saperem. Myślę, że nawet dziś mało kto zdaje sobie sprawę, że jednym z najstarszych produktów Microsoftu, starszym nawet od wspomnianego Windowsa i Office’a a ustępująca wiekiem tylko DOSowi i kilku innym pomniejszym projektom, jest seria symulatorów lotu Microsoft Flight Simulator.
Do pierwszej części być może jeszcze kiedyś wrócimy, a dziś nadarza się okazja by wspomnieć trochę o wirtualnym lataniu, albowiem 19 lat temu ukazała się dziewiąta odsłona serii: Microsoft Flight Simulator 2004 o podtytule „A Century of Flight”. W początkowym okresie mojej kariery gracza symulatory lotów były moim ulubionym gatunkiem, ale z serią Microsoftu nigdy nie było mi po drodze. Od cywilnego relaksacyjnego latania wolałem lotnictwo wojskowe, zwłaszcza w wydaniu mistrzów gatunku w tamtych czasach – MicroProse. FS2004 był natomiast pierwszym tytułem, gdzie miałem okazje spróbować swoich sił za sterami maszyny nieco spokojniejszej niż uzbrojony po zęby naddźwiękowy myśliwiec. I niestety, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Latanie bez celu nie przypadło mi wówczas do gustu. Dopiero kolejna część serii: Flight Simulator X przyciągnęła mnie na dłużej, sprawiła, że zainwestowałem w porządnego joy’a z przepustnicą i doceniłem edukacyjną wartość symulatora od Microsoftu.
22 lipca starszym graczom może kojarzyć się z hucznie obchodzonym w czasach słusznie minionych Narodowym Świętem Odrodzenia Polski, czyli odpowiednikiem dzisiejszego Dnia Niepodległości. Jeśli chodzi o gry, to korzystając z dostępnych mi źródeł nie byłem w stanie zidentyfikować żadnego tytułu, z którym wiązałbym jakiekolwiek wspomnienia i który miał premierę tego dnia. Tak jak pisałem już poprzednio, sezon ogórkowy w pełni i ciężko znaleźć jakąś znaną grę, wydaną w trakcie wakacji szkolnych. Patrząc z drugiej strony, mamy też mnóstwo starszych, bardzo dobrych produkcji, których daty dokładnej premiery nie sposób się doszukać. Dziś w erze dystrybucji cyfrowej wszystko mamy w bazie danych Steama, PSStore, czy innych popularnych sklepów. Dawniej, od czasu gdy gra opuszczała studio deweloperskie mijały nawet tygodnie do momentu, gdy pudełka zostały wyłożone na półki przez sprzedawców. I nierzadko wydawca tracił kontrolę nad tym, kiedy dyskietki lub płyty trafiały do rąk graczy.
Jedną z takich właśnie gier jest Star Wars: TIE Fighter od legendarnego studia Lucas Arts. Żaden z serwisów, z jakich zwykle korzystam sporządzając wpisy, nie podaje dokładnego dnia ukazania się na rynku tego tytułu. Zwykle jest to sam rok 1994, a w najlepszym wypadku lipiec 1994. Wikipedia mówi co prawda o 20 lipca, ale na internetowej encyklopedii już nie raz się zawiodłem. TIE Fighter to symulator kosmiczny w świecie Gwiezdnych Wojen, sequel wydanego rok wcześniej Star Wars: X-Wing. Akcja gry toczy się pomiędzy piątą i szóstą częścią sagi stworzonej przez George’a Lucasa. W odróżnieniu od poprzedniej gry, tym razem wcielamy się w rekruta przeciwnej strony konfliktu, aby pod dowództwem samego Dartha Vadera pilotować statki Imperialnej Floty.
W TIE Fightera zagrałem długo po premierze. Podobnie jak wiele gier z tamtego okresu, ominął mnie on z powodu zbyt słabego sprzętu. W domu stał wówczas 286 z 1 megabajtem RAMu i kolorowym monitorem VGA. Podczas gdy większość gier wymagała co najmniej 386 i 4 MB pamięci. TIE Fighter utknął mi w pamięci z zupełnie innego powodu. To właśnie on był tytułem numeru pierwszego magazynu o grach, jaki kupiłem w życiu. Żółtą okładkę z Vaderem trzydziestego wydania Top Secreta z września 1994 pamiętam po dziś dzień. Z zazdrością wzdychałem w kierunku kolegów mających mocniejsze PC-ty, jednak żaden z nich nie wykazywał szczątkowego zainteresowania Gwiezdnymi Wojnami i polatać myśliwcami TIE udało mi się dopiero pod koniec dekady.